Długi stół,
gwar rozmów gęsto przytykanych śmiechem; niesamowite zapachy
potraw i feeria kolorów zamkniętych w salaterkach lub eksponowanych
na półmiskach; dźwięk szkła mieszający się z okrzykami
to...uczta! Lecz bardziej dla ciała czy dla duszy?!
No
właśnie... Zastanawialiście się, dlaczego świętując różne
okazje zapraszamy gości do wspólnego stołu? Dlaczego jedzenie jest
tak istotnym elementem niemal każdej celebracji? I to nie tylko tych
dużych i ważnych wydarzeń, ale też często tych, odbywających się
zupełnie bez okazji.
Dla mnie
takie spotkania mają ogromną wartość! Uwielbiam, kiedy czas
zatrzymuje się właśnie w takim momencie, kiedy przechodząc próg
domu przyjaciół czuję się trochę tak jakbym przechodziła na
drugą stronę lustra, do innego świata. Lubie ten czas, bo jest
przeznaczony tylko dla nas, i chociaż nie zawsze daje się uciec od
rzeczywistości, która nawet wtedy lubi się o nas upomnieć, to na
pewno zupełnie zmienia się jej odbiór.
Jak dobrze jest znaleźć
się wśród ludzi, którzy nie chcą od Ciebie niczego, oprócz
Twojego towarzystwa :)
Ale wróćmy
na chwilę do tego jedzenia...wszak w takim momencie ma ono ogromne
znaczenie. Z jednej strony gospodarze, chcą ugościć swoich
przyjaciół czymś, co sprawi im przyjemność, z drugiej...
zapraszają swoich gości do suto zastawionych stołów niejako
ofiarując im tą ucztę w prezencie, bo przecież istotą posiłku
jest dzielenie się. Zauważcie, że im bliższe więzi, tym chętniej
zapraszamy ludzi do wspólnego stołu, tym bogatsze posiłki
przygotowujemy, a wreszcie tym szerszy uśmiech mamy gdy, potrawy
znikają z talerzy:) Mam wrażenie, że to jednak nie ów posiłek
jest tu istotą. On jest niewątpliwie spoiwem, niejako scenerią
wydarzenia. Lecz, to nasza ludzka potrzeba współistnienia w grupie
i poczucia przynależności do niej sprawia, że tak chętnie łączymy
się z innymi przy okazji celebracji.
W naszej
polskiej tradycji ucztowanie, biesiadowanie było zawsze obecne i nie
wiem czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale pewne elementy
przyjmowania gości nie zmieniły się od wieków.
Dziś, zupełnie
jak w czasach, o których możemy czytać w powieściach i poematach,
gospodarze czekają w progu domu, by powitać gości. Oczywiście zawsze elegancko
ubrani, czym okazują szacunek swoim gościom. W czasie uczty w Soplicowie, barwnie opisywanej w
„Panu Tadeuszu”, Wojski wychodzi przywitać Tadeusza i obaj
okazują sobie ogromną zażyłość, ściskając się i całując.
Niczym nie odbiega od tej sceny nasze współczesne powitanie, kiedy
to od progu zaczynamy spontanicznie okazywać radość z tego spotkania. Mężczyźni ściskają jedną dłoń, podczas gdy
druga uczestniczy w przekazywaniu gospodarzowi dość ciężkiego
podarunku, w postaci pełnej butelki mniej lub bardziej „czystego”
napitku. A panie, ściskają i obcałują siebie nawzajem. Nie jest
rzadkością w formule powitania, że również panowie zostają
obdarowani całuskami i przytulaskami, szczególnie w rodzinie lub
grupie bliskich przyjaciół. Scenariusz powitania powtarza się za
każdym razem, kiedy kolejni goście stają w progu domu, bo przecież
„gość w dom, Bóg w dom”, jak mówi staropolskie powiedzenie.
Nie ma mowy
o polskiej gościnności bez zabawiania gości rozmową. Gospodarze
nigdy nie zostawiają gości samym sobie, uważając, że powinni
stworzyć dla nich pełny komfort. Nic nie tworzy tak dobrej
atmosfery, jak „klejąca się” rozmowa. Podobnie było w czasie
historycznej uczty w Soplicowie. Wojski i Tadeusz wzajemnie
przerzucają się opowiastkami, o tym jak to upływał im czas od
ostatniego spotkania, chcąc w jak najkrótszym czasie opowiedzieć
jak najwięcej zdarzeń. Doskonale to znamy, kiedy każdy chce
opowiedzieć tzw. niusy;), a pozostali chętnie je komentują. To
moment kiedy emocje i radość ze spotkania sprawiają, że rozmowa
angażuje kolejnych gości i staje się coraz głośniejsza i
wypełnia zupełnie przestrzeń.
Elementem,
który spaja i koncentruje gości jest, zazwyczaj centralnie
usytuowany, stół. Powoli zapełniają się miejsca wokół niego, a
w oczekiwaniu na resztę gości stół staje się elementem cieszącym
oko i pobudzającym pracę naszych ślinianek:) Najczęściej ,wręcz
ugina się on od dóbr i smakołyków, błyszczy wypolerowaną
zastawą i lśniącym szkłem, czekającym na napełnienie, a
przyjemnie miękkie światło dają rozstawione świece.
Każdy
gospodarz, chcąc zaspokoić apetyty swoich gości, stara się
zastawić stół potrawami, które wie, że zadowolą wszystkich
biesiadujących. Innymi słowy, pewne rzeczy na stole być muszą, i
już. A jak było w Soplicowie?.... Ano dokładnie tak samo. Stół
uginał się, zarówno od tych wyszukanych potraw, jak i od
tradycyjnych staropolskich dań i napitków. Przykładem niech
będzie silnie zakorzeniony w naszej tradycji... rosół. Ten w
Soplicowie został, według zwyczaju, wzbogacony o „kilka perełek
i sztukę monety”. Ten dzisiejszy jest bogaty raczej zapachem
zieleniny:)
Znalazł się
jeden element tradycji biesiadowania w dawnej Polsce, który dziś
nie jest już kultywowany. Mam na myśli kolejność zajmowania
miejsc przy stole. Niegdyś, przestrzegano pewnej hierarchii,
wynikającej ze statusu społecznego i starszeństwa. Dziś miejsca
przy stole zajmujemy dość swobodnie, najczęściej w najbliższym
sąsiedztwie osób, które najbardziej lubimy. Zdarza się, że
miejsca gości są z góry ustalone, a ich dobór jest
nieprzypadkowy. Jednak, dotyczy to głównie przyjęć o charakterze
bardziej formalnym. Chociaż... w domu moich przyjaciół, gdzie
najczęściej sobie biesiadujemy, właściwie większość z nas ma
już swoje stałe miejsca :). Oczywiście, nie wynika to z
jakiejkolwiek hierarchii ważności czy starszeństwa, ale z
przyzwyczajenia.
Perfekcyjny stół perfekcyjnej Pani Domu gotowy do biesiady
Nie mogę w
tym miejscu nie pozdrowić cudownych gospodarzy w osobach
perfekcyjnej Pani domu A. i równie perfekcyjnego gospodarza
M. :*
mistrzów smakowej rozpusty i koneserów szlachetnych trunków,
którzy systematycznie rozpieszczają,
a wręcz rozpuszczają nas
kulinarnie i towarzysko! :)
A co się
dzieje, gdy już wszystkie miejsca zostaną zajęte i ekipa imprezowa
jest w komplecie? To już kwestia humorów, temperamentów i
możliwości czysto fizycznych biesiadników :)))
Pewne jest
jedno... w gronie dobrych przyjaciół, takie biesiady mogą trwać
godzinami, oczywiście zmieniając swoją intensywność i charakter.
Wszystko zależy od tematów rozmów, od ilości i mocy „nieczystych”
napitków oraz zaangażowania uczestników.
Ja, nie
wyobrażam sobie, nie móc usiąść z rodziną czy przyjaciółmi do
wspólnego stołu, nie podzielić się z nimi radościami i troskami,
nie pozwolić sobie na tych kilka godzin oderwania się od
codzienności i oddania się zwykłej rozpuście.
Jednak, czasy
bardzo się zmieniły. Coraz częściej odchodzimy od tych dobrych
starych jak Polska, tradycji na rzecz nowoczesnych form spotkań
towarzyskich. Lepszych czy gorszych? Chyba nie da się tego ocenić w
ten sposób. Najważniejsze, aby takie spotkania łączyły ludzi,
zaspakajały naszą potrzebę bycia w grupie i dawały poczucie, że
jesteśmy ważni dla innych. Jeśli jeszcze do tego, dadzą nam to
bardzo atawistyczne poczucie satysfakcji z pełnego brzucha i porcję
uśmiechu, mniej lub bardziej wywołanego substancjami wyskokowymi,
to już będzie komplet. :)
Tu
znajdziecie rewelacyjny opis uczty staropolskiej z czasów Króla
Augusta III
Polecam!:)


Biesiadowanie w gronie przyjaciół i bliskich
OdpowiedzUsuńi nigdy nie ma dosyć i nigdy nie ma końca ...
i zawsze to kobiety psują zakończenie ( bo my jeszcze nie kończymy )
wyciągając pojedynczo delikwentów z imprezy
a tu jeszcze rozchodniaczek ...
jeszcze słówko zamienić trzeba
i jeszcze kompociku z rabarbaru się napić na drogę
Ehh... Ty mi chyba nigdy nie zapomnisz tego kompociku z rabarbaru :)
UsuńZawsze się można przecież zrehabilitować
OdpowiedzUsuńi kompociku nagotować
wiosna blisko więc jest czas po temu
albo liczyć że z wiekiem .... nie tylko o kompociku zapomnę :)
rabarbar rośnie aż miło
OdpowiedzUsuńa zaproszenia na kompocik ni widu .....
a skleroza postępuje :)
Apropo tego biesiadowania to życzę Ci Martuś Radosnych i Przyjemnych Świąt z pięknymi wspomnieniami z ucztowania. /UB
OdpowiedzUsuńhmmm ..... rabarbar się łykowaty już robi .....
OdpowiedzUsuńa tu cisza w sprawie kompociku