Im dłużnej
żyję na tym świecie, tym częściej zastanawiam się czy aby na
pewno to właśnie człowiek, należący do gatunku ssaków
naczelnych, jest rzeczywiście istotą inteligentną i powinien
zajmować tą pozycję na szczycie klasyfikacji istot na ziemi?
Już pominę
fakt, że właściwie wyrzekliśmy się naszych związków z naturą
i odebraliśmy jej prawo regulowania naszego życia, uznając, że
przecież sami lepiej wiemy co jest dla nas dobre. Długo można by
mówić jakie opłakane efekty nam to przyniosło, ale ostatnio
zauważam, że my nie tylko negujemy to, jak natura skonstruowała
nasze istnienie, ale my wręcz mamy pretensje, że nasza planeta nie
jest w stanie dłużej znosić naszej tu obecności, dając nam
dobitnie do zrozumienia, że jej wydolność się kończy. Jak
słucham tych, którzy narzekają jakie to teraz powietrze śmierdzące
i zanieczyszczone; a jakie jedzenie niezdrowe, że już w ogóle nie
wiadomo co jeść, to krew mi się gotuje! Przecież to my sami
zgotowaliśmy sobie ten los, więc skargi i zażalenia tego rodzaju
są nie na miejscu. No oczywiście, absolutnie wszyscy i każdy z
osobna uważamy, że my nie mamy z tym nic wspólnego, bo to nie my
wylewamy ścieki do rzek, czy nie sypiemy na potęgę chemikalia,
które mają coś przyspieszyć, coś utrzymać, albo jak się
okazuje coś opóźnić. To, że nie robią tego nasze osobiste ręce,
nie oznacza jeszcze, że każdy z nas nie partycypuje w winie za
obecny stan rzeczy.
Nasza
odpowiedzialność polega na ciągłym stawianiu nowych żądań,
podkręcaniu oczekiwań co do jakości, trwałości i wyglądu
produktów. Marchewki mają być dorodne, proste, co by się łatwo
obierały, i najlepiej intensywnie pomarańczowe, a jabłka, które
posiadają jakiekolwiek skazy na skórce są systematycznie pomijane
przez nasze dłonie, wybierające ze skrzynki te nieskazitelne okazy,
które są godne, abyśmy wbili w nie nasze zęby. A potem narzekamy,
jakie te jabłka i marchewki są „chemiczne”. Gdy tymczasem,
pamiętam jak wyrywałam marchewki z ogródka działkowego
uprawianego rekami moich rodziców i nie były one ani duże, ani
proste, i na dodatek lekko zalatywały oborą;), ale za to były
zdrowe i aż chciało się wyrwać następną.
Niestety,
powoli osiągamy szczyt naszej "antynaturalnej" głupoty. Zaczynamy
bowiem zamieniać naturalne, wciąż prawdziwe, dary ziemi w sztuczne.
A przecież „sztuczność” jest określeniem, które ma
absolutnie negatywne znaczenie i często używamy go, aby opisać coś,
co z góry odrzucamy, nie chcąc w ogóle mieć z tym do czynienia.
Tymczasem, faszerujemy wszystko wokół, na wszelkie sposoby, aby
tylko spełniało nasze oczekiwania.
Kwiaty...
już nawet cięte kwiaty, które kupujemy w kwiaciarni, aby
uhonorować kogoś bliskiego, albo zwyczajnie by cieszyły nasze
oczy, to nie są naturalne, zrodzone z ziemi przy wsparciu słońca, wody i troskliwej ręki ogrodnika.
Dostałam na dzień kobiet bukiet tulipanów, które dumnie stały w wazonie i ozdabiały pokój. Po kilku dniach zdałam sobie sprawę, że te tulipany właściwie od momentu kiedy przyniosłam je do domu i włożyłam do wody nie zmieniły swojego wyglądu. Kwiaty nadal były lekko rozchylone i nieskazitelnie wybarwione, jednak ich kielichy nie rozwinęły się nawet odrobinę. Obserwowałam je przez następne dni i kiedy zobaczyłam, że już liście robią się żółte i brzydko pomarszczone, płatki zaczynają lekko brązowieć, ale kielichy wciąż stały sztywno i wciąż w tej samym stopniu rozwinięcia co, tego dnia kiedy je dostałam. Szybka kalkulacja w głowie i okazało się, że owszem dostałam piękne tulipany, które stoją w moim wazonie dziesiąty dzień, ale czy to aby na pewno są prawdziwe kwiaty?! Kwiaty, które nie rozkwitają, bo ktoś potraktował je chemią, aby dobrze wyglądały i długo się utrzymywały...
Dostałam na dzień kobiet bukiet tulipanów, które dumnie stały w wazonie i ozdabiały pokój. Po kilku dniach zdałam sobie sprawę, że te tulipany właściwie od momentu kiedy przyniosłam je do domu i włożyłam do wody nie zmieniły swojego wyglądu. Kwiaty nadal były lekko rozchylone i nieskazitelnie wybarwione, jednak ich kielichy nie rozwinęły się nawet odrobinę. Obserwowałam je przez następne dni i kiedy zobaczyłam, że już liście robią się żółte i brzydko pomarszczone, płatki zaczynają lekko brązowieć, ale kielichy wciąż stały sztywno i wciąż w tej samym stopniu rozwinięcia co, tego dnia kiedy je dostałam. Szybka kalkulacja w głowie i okazało się, że owszem dostałam piękne tulipany, które stoją w moim wazonie dziesiąty dzień, ale czy to aby na pewno są prawdziwe kwiaty?! Kwiaty, które nie rozkwitają, bo ktoś potraktował je chemią, aby dobrze wyglądały i długo się utrzymywały...
Ja nie chce
takich kwiatów. Chcę te poprzednie, które rozkwitały, otwierając
swe pączki, stały 3 dni i na koniec zbierałam ze stołu opadające
z nich płatki, kiedy już przekwitły.
Jak bardzo
będziemy zmieniać wszystko wokół nas? Czy jest granica naszych
oczekiwań, że wszystko będzie lepsze niż stworzyła to natura?
To jest
okropnie smutne i zupełnie nieakceptowalne przeze mnie, ale nie
bardzo wiem jak mogłabym temu przeciwdziałać, jak mogę sprzeciwić
się zamienianiu natury w sztuczność?
Mam przestać
kupować te pompowane marchewki i wygładzane jabłka oraz prawie
prawdziwe kwiaty? Czy to cokolwiek zmieni?
Bycie eko
staje się coraz bardziej modne, i całe szczęście. Zauważam
drobne zmiany wśród ludzi w moim otoczeniu, tylko obawiam się, ze
zanim to stanie się powszechne i stanie się zmianą zauważalną,
nie będziemy w stanie odwrócić tego, co zepsuliśmy.


Prześlij komentarz